Komentarze: 0
KATOWICE22.06.78
Czy ja wiem? Warto było? Tyle zachodu, próśb i błagań po to tylko żeby teraz było mi tak przenikliwie zimno. I jeszcze ten okropny wrzask, przejmujący, niepohamowany, wręcz przenikliwie odrażający skowyt wydobywający się z mojego gardła. No tak teraz wszystko zacznie się od początku. Wszystko to znaczy całe tak zwane życie doczesne rozpocznie się w swoim cyklicznym cyklu powtarzać.
Ząbkowanie, chodzenie, szkoła, studia, cała ta wieczność zmarnowanego czasu na opanowanie pierwotnej wiedzy, na opanowanie umiejętności „pakowania „ czasu...Oho zaczyna się...Buuuu.... Eeeee....
GODZINA 9.45
O tej porze nastąpił mój pierwszy samodzielny, poprzedzony niewyobrażalnym wysiłkiem nie tylko z mojej strony, ale także ze strony mojej mamy, oddech. Lekarza jednego z pod katowickich szpitali (do tej pory nie mogę zapamiętać gdzie to dokładnie przyszłam na świat) stwierdzili u mnie lekkie zasinienie skóry spowodowane niedotlenieniem przenoszonej ciąży. Nie, nie pozostało, tak tylko sobie wspominam (mam nadzieję).Niestety w tej chwili nie pamiętam, co działo się przed moim przyjściem na świat, ani przez następne kilkanaście miesięcy. Z własnego doświadczenia przypuszczam, iż okres ten wypełniony był nieustannym użeraniem się mojej święcie cierpliwej mamy zarówno z moimi pieluchami jak i kaprysami mojego święcie niecierpliwego taty. Postać jej pełna była zapewne odruchów altruistycznych przeplatanych wybuchami skrzętnie hamowanego gniewu i rozżalenia, wcale nie ułagadzanych moim bezzębnym uśmiechem, który to powinien przynosić jej „matczyną” ulgę, jak to bezskutecznie próbowała sobie wmówić. Z tamtego zapomnianego bądź wcale nie zapamiętanego okresu zachowało się jedno jedyne wspomnienie. Mianowicie wspomnienie kołysanych wiatrem zielonych, drobnych listeczków wierzbowych widzianych z perspektywy niemowlęcia ułożonego do snu w przydomowym ogródku, w jeden z przepełnionych ciepłem i letnimi zapachami lipcowych dni. Bardzo wyraźnie obraz ten wyrył się w mojej pamięci z dodatkowym, pewnie dopowiedzianym sobie odczuciem zbliżania się do mnie tej jak na razie jedynej najbliższej mi osoby ,która zapewne dostarczy mi rozrywek na resztę dnia i uwolni od tego jakże smętnie usypiającego widoku, który swoją powtarzalnością aż utkwił w pamięci do dnia dzisiejszego.